To upajające uczucie nowości. Przygody, która czai się tuż za rogiem. Miliona możliwych scenariuszy. Nowych znajomości, przeżyć, wyzwań. Carte blanche. Jedni mogą to określić jako pęd do życia, wręcz brawurę w spirali powtarzalnych zdarzeń, drudzy wręcz przeciwnie ostrzegają – wolność działa jak narkotyk. Coraz więcej spośród nas decyduje się na życie z doskoku, zawsze z możliwością obrócenia się na pięcie i zawrócenia z drogi. Łapiemy wiatr w żagle i czekamy na sprzyjające prądy. Żądza zmian, adrenaliny nie ustaje, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy kiedyś nam to mija? Czy w końcu czujemy wewnętrzny spokój, pozwalamy sobie na chwilę oddechu?
Zasadniczym wydaje się pytanie czy faktycznie robimy to z racji własnych przekonań czy wpadamy w pułapkę projektowania miraży swojego życia. Nie wystarczy, że stopniowo stajemy się lepszą wersją siebie, pokonujemy baby steps w samorozwoju, ale jednak kroki do przodu. Zawsze do głosu dojdzie Ego. Potrzeba afirmacji kogoś obok. Że jesteśmy lepsi, faktycznie dajemy radę lub wręcz ociekamy zajebistością.
Wszystko fajnie, ale czy przypadkiem nie spłyciliśmy sobie kolejnej płaszczyzny żyiowej, gdzie wyścig o bardziej oryginalne doświadczenia, przygody, historie zamienił się w konkurencję Pokemon Go. Kto da więcej, kto komu bardziej zaimponuje, udowodni jak wiele przeżył. I to z dowodami rzeczowymi: codzienny, nieprzerwany feed, byle na bieżąco dokumentować i kolekcjonować przeżycia. Robimy ze swojego życia muzeum, wystawkę dla innych, można podziwiać, można hejtować, byle oglądać.
Jak długo tak naprawdę pozwalamy sobie cieszyć się momentem, który przeżywamy? Zanim rozproszy nas wybieranie filtru do kadru, rozpaczliwe, nieudane próby kolejnego selfiaka.
Bądźmy wdzięczni. Celebrujmy chwilę, kosztujmy przygody dla nas samych. Bo w pędzie za dokumentowaniem każdej najmniejszego detalu zgubimy sens i głębię doświadczenia.
Pozwólmy momentum trwać.
Bez odbioru.