#Nie lubię poniedziałku: A jak Aspiracje

– Już nie mogę. Nawet myślenie o tym kosztuje mnie sporo wysiłku. To takie uczucie jakby ktoś mnie nagle ubezwłasnowolnił i pozbawił sił witalnych, pokładów wiary w powodzenie, siły walki. Jest mi obojętnie. Tylko kolejne poziomy piramidy Maslowa są w stanie mnie zwlec z łóżka.

Aspiracje według Słownika Języka Polskiego to: “pragnienie realizacji ambitnych planów“. Znamy to dobrze z autopsji. Fantazjowanie, hołubienie w głowie wersji siebie, z którą czujemy się wygodnie i dumnie. Kiedy możemy wreszcie zwolnić tempo i patrząc na siebie oczyma innych szczerze sobie pogratulować. Ale z reguły ten Wielki Plan w jakimś stopniu zawodzi. Czy to okoliczności czy też ludzie wprowadzają do niego poprawki, które podnoszą poprzeczkę wyżej i wyżej. I wtedy pojawia się ona. Pokusa, żeby złożyć broń i się poddać. Oddać się tej pokręconej przyjemności użalania się nad swoim losem, a przede wszystkim szukania winnych.


– Już nie mogę. Nawet myślenie o tym kosztuje mnie sporo wysiłku. To takie uczucie jakby ktoś mnie nagle ubezwłasnowolnił i pozbawił sił witalnych, pokładów wiary w powodzenie, siły walki. Jest mi obojętnie. Tylko kolejne poziomy piramidy Maslowa są w stanie mnie zwlec z łóżka.

– Ale o co chodzi? Przecież jeszcze jakiś czas temu pracowałaś na pełnych obrotach jak natchniona? Nie jestem w stanie nadążyć za Tobą, te spadki energii i rollercoaster emocji też mnie powoli wykańczają.

– Bo chyba sęk w tym, że im bardziej się zaangażuję, wyszlifuję swoje marzenie, zbiorę cały arsenał środków do jego realizacji to wtedy napawa mnie strach. A co jeśli to nie mi ma się udać? Co jeśli stracę tylko czas? Co jeśli poświęcę teraz na rzecz jakiegoś wyidealizowanego jutra, które wcale może nie nadejść? I to jest ten decydujący moment, kiedy schodzi ze mnie powietrze, a całe ciało oddaje się zniechęceniu. Kiedy czuję, że nadchodzi fala, w krwioobieg zostaje wtłoczona trująca ciecz. Poczucie porażki. Nawet nie sama porażka, bo przecież jeszcze nie nastąpiła żadna akcja, którą mógłby spotkać taki finał. Dziwne, co?

– Najgorsze jest to, że to tylko początek. Porzucenie marzenia zostawia jakąś wyrwę w Tobie. Pustą przestrzeń, którą mimowolnie chcesz czymś wypełnić. Więc kandydatów jest kilka: gorycz, żal, frustracja, ale w największej proporcji tęsknota i ból związany ze stratą. Tej iskry, dla której każdego dnia wstajesz z łóżka.

– Wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? Że przecież nie każdy z nas zostanie drugim Stevem Jobsem i zapisze karty historii, ale jest mnóstwo osób, które mimo wszystko każdego dnia mierzą się z codziennością i forsują swój plan nawet kosztem tego, że finalnie to wszystko nawet jeśli się uda będzie na małą skalę. Bez fanfarów, konfetti, podziwu innych. Może droga jest celem samym w sobie? Bo to daje nam siłę do walki i radość z pokonywania kolejnych kroków.


Brzmi znajomo? Może warto jednak przeczekać sztorm i wypatrywać tęczy? Nauczyć się radzenia ze zwątpieniem. Dać szansę na chwilę niedziałania, regeneracji, żeby po chwili wrócić na ring. Tego sobie i Wam serdecznie życzę.

Zostawię Was z myślą Lance’a Armstronga:

“Ból wynikający z porażki jest tymczasowy. Jeśli jednak się poddam, będzie trwać wiecznie.”

Leave a comment